sobota, 28 stycznia 2012
piątek, 27 stycznia 2012
Żar z nieba leje się
Jak widać pogoda dopisuje :) Nowa Zelandia pokazuje swoje prawdziwe oblicze.
Między innymi z tego powodu nie ruszyliśmy jeszcze dalej. Do tego jakiś problem z pożyczeniem butli nurkowych (Adam od rana marudzi).
Postanowiłem wykorzystać tą niespodziewaną okazję do nabrania sił :) Tak, przyznaję się, przeleciałem 17338 km żeby spać w ciągu dnia. Koło 15-tej naszego czasu, czyli u Was w środku nocy, zaczęły mnie męczyć wyrzuty sumienia. Ruszyłem więc upolować fotę na bloga.
Przydługie wystąpienie zakończę zdjęciem jedynych butów, które wziąłem ze sobą.
Są mokre i cuchną.
Technologia jutra
Człowiek się uczy całe życie. Miejscowi opracowali nowatorską technikę kontroli biletów.
Adam (oczywiście) trzyma rękę na pulsie i nie miałem szansy zobaczyć biletu jak płynęliśmy do centrum Auckland :) Jak wielkie było moje zdziwienie, gdy zobaczyłem w drodze powrotnej kapitana statku z magicznym przedmiotem w ręku. To był ręczny perforator do biletów!
Co więcej, to magiczne urządzenie ma wymienne końcówki, by przypadkiem nie popłynąć dwa razy w jedną stronę!
Pytanie tylko, czy na każdy dzień mają osobne wzorki? W razie co służę pomocą. Mamy w harcówce zestaw dla dzieci składający się z: żółwia, żyrafy, konia, psa i kota,
M.
Kiwiland - dzień drugi
Z Beachlands do Auckland najlepiej jest się dostać szybką łodzią, więc wczesnym rankiem, czyli koło południa :), jeszcze na 'jetlagu', stawiliśmy się na nabrzeżu w Pine Harbour, a 35 min później byliśmy już w samym centrum Auckland. W załapaniu pełnego kontaktu z rzeczywistością pomogła nam kawa...
... następnie wyruszyliśmy w poszukiwaniu ostatnich elementów sprzętu, tudzież gadżetów biwakowych, których nie dało się zabrać z Polski albo których po prostu zapomnieliśmy. Przy okazji dało się zaobserwować kilka wszelkiej maści kulturowych miksów i osobliwości.
Wyzwaniem okazało się zdobycie wody mineralnej, gdyż, jak się okazuje, Nowozelandczycy nauczyli się po prostu zarabiać dzięki niej na turystach. Woda mineralna kosztuje tutaj więcej niż inne płyny w butelkach, no może nie licząc napojów wyskokowych (średnio cena za litr wody to około 9 PLN!). Jednak nikt miejscowy jej nie kupuje, a tylko naiwni turyści. Jak twierdzi nasz gospodarz, woda w butelce nie różni się niczym od tej z kranu, a nawet ta druga często jest lepsza.
Gdy już ostatecznie pozbyliśmy się części budżetu wyprawowego, wybraliśmy się podziwiać widoki z 328-metrowej Sky Tower, wieży widokowo-radiowej.
Dla niektórych wycieczka ta została uwieńczona szybkim spotkaniem z betonem 230 metrów niżej... ale to nic... co nas nie zniszczy, to nas wzmocni ;-)
Z Auckland wyruszyliśmy w powrotną podróż do domu Philla w Beachlands, ponownie super szybką łodzią. Wszyscy pogrążeni w melancholijnych nastrojach, czemu sprzyjały zresztą jak zawsze niesamowite widoki.
... następnie wyruszyliśmy w poszukiwaniu ostatnich elementów sprzętu, tudzież gadżetów biwakowych, których nie dało się zabrać z Polski albo których po prostu zapomnieliśmy. Przy okazji dało się zaobserwować kilka wszelkiej maści kulturowych miksów i osobliwości.
Wyzwaniem okazało się zdobycie wody mineralnej, gdyż, jak się okazuje, Nowozelandczycy nauczyli się po prostu zarabiać dzięki niej na turystach. Woda mineralna kosztuje tutaj więcej niż inne płyny w butelkach, no może nie licząc napojów wyskokowych (średnio cena za litr wody to około 9 PLN!). Jednak nikt miejscowy jej nie kupuje, a tylko naiwni turyści. Jak twierdzi nasz gospodarz, woda w butelce nie różni się niczym od tej z kranu, a nawet ta druga często jest lepsza.
Gdy już ostatecznie pozbyliśmy się części budżetu wyprawowego, wybraliśmy się podziwiać widoki z 328-metrowej Sky Tower, wieży widokowo-radiowej.
Dla niektórych wycieczka ta została uwieńczona szybkim spotkaniem z betonem 230 metrów niżej... ale to nic... co nas nie zniszczy, to nas wzmocni ;-)
Z Auckland wyruszyliśmy w powrotną podróż do domu Philla w Beachlands, ponownie super szybką łodzią. Wszyscy pogrążeni w melancholijnych nastrojach, czemu sprzyjały zresztą jak zawsze niesamowite widoki.
czwartek, 26 stycznia 2012
Przeniesienie bloga
wcześniej nasz blog znajdował się pod adresem:
http://ciekiwiniedziwi.tumblr.com/
przenosiny zakończone...
komentarze i inne takie też są przepisane ale niestety bez funkcjonalności
Co do dat itd to podajemy datę i czas lokalny
http://ciekiwiniedziwi.tumblr.com/
przenosiny zakończone...
komentarze i inne takie też są przepisane ale niestety bez funkcjonalności
Co do dat itd to podajemy datę i czas lokalny
W krainie Kiwi - dzień pierwszy
Po 11 godzinach lotu, podczas którego staraliśmy się oszukać zmianę kolejnych stref czasowych śpiąc cały czas, dotarliśmy do celu naszej wyprawy - Nowej Zelandii. Tutaj także powitała nas słoneczna pogoda, której towarzyszy bardzo wysoka jak dla nas na tę chwilę temperatura - około 25 st. C. Ale jak to zwykle w NZ bywa, troszkę wieje - a jak wieje, to i chłodzi!
Na terminalu pustki, ale i tak pasażerowie naszego jumbo utworzyli długą kolejkę w hali odpraw, swoje trzeba było odstać. Sama odprawa poszła bez problemu, dopiero na tzw. biosecurity dość miły Hindus wziął w obroty Mikołaja - skończyło się na konfiskacie miodu, jednego z prezentów dla Phill’a :/ I tak dobrze, że nie zapłacił 400NZ$ kary, grożącej przemytnikom jedzenia. O dziwo, resztki maminego murzynka nie wzbudziły protestu i będzie można się nim jeszcze podelektować.
Phill jak zwykle niezawodny - odebrał nas z lotniska, zawiózł do wypożyczalni samochodów (z której wyjechaliśmy Toyotą Gracia [czytaj: Camry]) i wreszcie pilotował aż do swojego domu, gdzie spędzimy najbliższe dwa dni. BTW: przerzucenie się na jazdę lewą stroną drogi przychodzi jakby łatwiej, niż ostatnim razem.
Na miejscu czekała nasza przesyłka ze sprzętem nurkowym, w nieco opłakanym stanie, ale na szczęście z zawartością nic złego się nie stało. Luca będzie spać w niegdyś moim pokoju na górze, a ja (AW) z Mikołajem zajęliśmy salon na dole. Jest cicho, ciepło, miło i przyjemnie :)
Przekazaliśmy Phillowi butelkę wina, którą specjalnie na tę okazję kupiłem we Francji na początku stycznia. Nie ma co, popodróżowała sobie ze mną :) Do tego, poczyniwszy najpierw pierwsze zakupy w supermarkecie w Beachlands (“Jesteście Państwo z Polski?! Tak myślałałam! Byłam w Warszawie tuż przed upadkiem komunizmu!) upichciliśmy małe co nieco, żeby jakoś odwdzięczyć się gospodarzowi za pomoc, jakiej nam udziela.
Po obiedzie Luca i Mikołaj, którzy rzekomo już się “zaadaptowali bez najmniejszego problemu do nowej strefy czasowej” (- Jesteście pewni? - Taaaak, jest spoko!) padli jak muchy i cały czas śpią :) Obowiązki kronikarskie spoczęły więc na mnie, “niezaadoptowanym”. Poczekam do jutra, aż się towarzystwo obudzi, pewnie za jakieś 20 godzin…
Co do pierwszych spostrzeżeń - Nowa Zelandia nie stoi w miejscu, woda w oceanie jakby bardziej turkusowa, zieleń zieleńsza, ludzie jeszcze milsi, nowe odcinki autostrad i obwodnicy w mieście oddane… Natomiast atmosfera lekkiej ‘wakacyjnej’ flegmy pozostała, i to jest to, czego nam w najbliższym czasie najbardziej potrzeba.
AW // 25.01.2012 // 23:25 czasu lokalnego, czyli 11:25 czasu polskiego
Opublikowano we wcześniejszym blogu 25 stycznia 2012
Komentarze:
mares: MIKO NIE NAUCZYŁEŚ SIĘ PO JAMBO, ŻE NIE WOLNO SPAĆ NA SŁOŃCU?
Guten: dziękuję autorom za uwzględnienie moich nachalnych mejlowo-smsowych próśb o uruchomienie komentarzy.
a.
Na terminalu pustki, ale i tak pasażerowie naszego jumbo utworzyli długą kolejkę w hali odpraw, swoje trzeba było odstać. Sama odprawa poszła bez problemu, dopiero na tzw. biosecurity dość miły Hindus wziął w obroty Mikołaja - skończyło się na konfiskacie miodu, jednego z prezentów dla Phill’a :/ I tak dobrze, że nie zapłacił 400NZ$ kary, grożącej przemytnikom jedzenia. O dziwo, resztki maminego murzynka nie wzbudziły protestu i będzie można się nim jeszcze podelektować.
Phill jak zwykle niezawodny - odebrał nas z lotniska, zawiózł do wypożyczalni samochodów (z której wyjechaliśmy Toyotą Gracia [czytaj: Camry]) i wreszcie pilotował aż do swojego domu, gdzie spędzimy najbliższe dwa dni. BTW: przerzucenie się na jazdę lewą stroną drogi przychodzi jakby łatwiej, niż ostatnim razem.
Na miejscu czekała nasza przesyłka ze sprzętem nurkowym, w nieco opłakanym stanie, ale na szczęście z zawartością nic złego się nie stało. Luca będzie spać w niegdyś moim pokoju na górze, a ja (AW) z Mikołajem zajęliśmy salon na dole. Jest cicho, ciepło, miło i przyjemnie :)
Przekazaliśmy Phillowi butelkę wina, którą specjalnie na tę okazję kupiłem we Francji na początku stycznia. Nie ma co, popodróżowała sobie ze mną :) Do tego, poczyniwszy najpierw pierwsze zakupy w supermarkecie w Beachlands (“Jesteście Państwo z Polski?! Tak myślałałam! Byłam w Warszawie tuż przed upadkiem komunizmu!) upichciliśmy małe co nieco, żeby jakoś odwdzięczyć się gospodarzowi za pomoc, jakiej nam udziela.
Po obiedzie Luca i Mikołaj, którzy rzekomo już się “zaadaptowali bez najmniejszego problemu do nowej strefy czasowej” (- Jesteście pewni? - Taaaak, jest spoko!) padli jak muchy i cały czas śpią :) Obowiązki kronikarskie spoczęły więc na mnie, “niezaadoptowanym”. Poczekam do jutra, aż się towarzystwo obudzi, pewnie za jakieś 20 godzin…
Co do pierwszych spostrzeżeń - Nowa Zelandia nie stoi w miejscu, woda w oceanie jakby bardziej turkusowa, zieleń zieleńsza, ludzie jeszcze milsi, nowe odcinki autostrad i obwodnicy w mieście oddane… Natomiast atmosfera lekkiej ‘wakacyjnej’ flegmy pozostała, i to jest to, czego nam w najbliższym czasie najbardziej potrzeba.
AW // 25.01.2012 // 23:25 czasu lokalnego, czyli 11:25 czasu polskiego
Opublikowano we wcześniejszym blogu 25 stycznia 2012
Komentarze:
mares: MIKO NIE NAUCZYŁEŚ SIĘ PO JAMBO, ŻE NIE WOLNO SPAĆ NA SŁOŃCU?
Guten: dziękuję autorom za uwzględnienie moich nachalnych mejlowo-smsowych próśb o uruchomienie komentarzy.
a.
CENZURA
UWAGA! W treść moich postów ingeruje cenzor Adam. Twierdzi, że jestem niepoprawny politycznie. Chodzi chyba o post pt. WTF?!? Obecnie opublikowany jest pod zmienionym tytułem. Nie dam się.
miko
Opublikowano we wcześniejszym blogu 24 stycznia 2012
Komentarze:
AW:
Otóż co do ciągu dalszego przygód Mikołaja ze stewardessą - pokręcił się chłopak przy niej, pokręcił, o picie poprosił, po czym... poszedł spać. Efektywność zatem zerowa.
Co do ciasta - proszę zwrócić uwagę, że podróżowaliśmy niejako "pod prąd" czasu. Ciasto zdawało się więc z każdą minutą lotu być coraz świeższe! Istniało nawet uzasadnione ryzyko, że do Nowej Zelandii dotrze już tylko w postaci składników, z których zostało upieczone!
th:
proszę o ciąg dalszy wątku ze stewardessą, w lepszym samopoczuciu, bez cenzury
oraz czy ciasto szybciej wysycha wraz ze zmianą strefy czasowej
miko
Opublikowano we wcześniejszym blogu 24 stycznia 2012
Komentarze:
AW:
Otóż co do ciągu dalszego przygód Mikołaja ze stewardessą - pokręcił się chłopak przy niej, pokręcił, o picie poprosił, po czym... poszedł spać. Efektywność zatem zerowa.
Co do ciasta - proszę zwrócić uwagę, że podróżowaliśmy niejako "pod prąd" czasu. Ciasto zdawało się więc z każdą minutą lotu być coraz świeższe! Istniało nawet uzasadnione ryzyko, że do Nowej Zelandii dotrze już tylko w postaci składników, z których zostało upieczone!
th:
proszę o ciąg dalszy wątku ze stewardessą, w lepszym samopoczuciu, bez cenzury
oraz czy ciasto szybciej wysycha wraz ze zmianą strefy czasowej
ALE O CO WŁAŚCIWIE CHODZI?!?
Innymi słowy - o co biega. Zasadniczo o to by nie dzwonić, nie pisać smsów i setek mejli, a poinformować wszystkich chętnych o tym, co słychać u nas.
My to Lucyna C., Adam W., Mikolaj H. Jesteśmy właśnie w drodze do Nowej Zelandii, gdzie zamierzamy: eksplorować jaskinie, nurkować w nich również, nurkować w oceanie (a może też w morzu), skakać z samolotu (jak się da), zwiedzać, no i dziwić się na czym świat stoi.
Jedziemy tam jako członkowie Speleoklubu Warszawskiego i zamierzamy dumnie reprezentować nasz klub na drugiej półkuli.
Jesteśmy też członkami Polskiego Związku Alpinizmu, który obiecał dofinansować naszą wyprawę. Jak już widać, bardzo się to przyda.
Zastrzegam, że wszystkie posty podpisane “miko” wyrażają moje poglądy i proszę nie wpływać na Adama i Luce bym się zamknął.
(Zastrzegam, że już się wtrąciłem i przeredagowałem nieco :) AW)
Jestem adminem! :))))
miko
ps. Jak ktoś wie jak zmienić rozmiar czcionki to proszę o info.
Opublikowano we wcześniejszym blogu 23 stycznia 2012
My to Lucyna C., Adam W., Mikolaj H. Jesteśmy właśnie w drodze do Nowej Zelandii, gdzie zamierzamy: eksplorować jaskinie, nurkować w nich również, nurkować w oceanie (a może też w morzu), skakać z samolotu (jak się da), zwiedzać, no i dziwić się na czym świat stoi.
Jedziemy tam jako członkowie Speleoklubu Warszawskiego i zamierzamy dumnie reprezentować nasz klub na drugiej półkuli.
Jesteśmy też członkami Polskiego Związku Alpinizmu, który obiecał dofinansować naszą wyprawę. Jak już widać, bardzo się to przyda.
Zastrzegam, że wszystkie posty podpisane “miko” wyrażają moje poglądy i proszę nie wpływać na Adama i Luce bym się zamknął.
(Zastrzegam, że już się wtrąciłem i przeredagowałem nieco :) AW)
Jestem adminem! :))))
miko
ps. Jak ktoś wie jak zmienić rozmiar czcionki to proszę o info.
Opublikowano we wcześniejszym blogu 23 stycznia 2012
Subskrybuj:
Posty (Atom)