Ostatnim przystankiem na południowej wyspie były okolice Mt Cook. Nocowaliśmy kilka kilometrów od podnóża góry. Oczywiście zasadziliśmy się na świtające słońce. Górę było widać. Słońce tylko przez 15 minut.
Podjechaliśmy pod samo pasmo i
poszliśmy na pieszą wycieczkę doliną Hookera. Prawie do samego
czoła lodowca.
Powrót uczciliśmy piknikiem na
parkingu. Specialite de la maison przygotowała Luca. Wyglądało
paskudnie, ale było całkiem, całkiem jak już dodaliśmy litr sosu
sojowego:)
Tak miło spędzony dzień
postanowiliśmy uczcić kawą w knajpie kilkanaście km dalej.
Ponieważ, było już poźno zaczeliśmy
się rozglądać za noclegiem. Ostatni całkiem nieźle
wychodziło nam spanie gdziekolwiek. Tym razem nie miało być inaczej.
...Życie nie jest jednak takie proste..
Po 2h snu zerwał się mocny wiatr i
zaczęło padać.
Poźniej już tylko
było gorzej.
Zdjęcie niezupełnie
oddaje nastrój tej chwili.
Zwineliśmy biwak i
około 1 w nocy ruszyliśmy na północ.
Z tego co się
działo dalej pamiętam tylko etap kiedy prowadziłem auto, poźniej
tylko jakieś przebłyski z zatrzymywania samochodu i wymiany na
fotelu kierowcy. Mam pewne podejrzenia, że Luca i Adam też niewiele
pamiętają.
Rano było już
piękne słońce. Oczywiście do momentu gdy zaczął padać deszcz.
Udało nam się
jeszcze zobaczyć kolonie fok w okolicach Ohau.
Foki lubią być
fotografowane. To pewne.
Całe szczęście, że przeżyliście tę nocną jazdę, szczególnie, że nie wiadomo kto właściwie prowadził samochód. Pewno zazdrościliście fokom umiejętności spania na kamieniu. Ostatnia foka jest najwyraźniej zdumiona widokiem tak dziwnego stworzenia jak Miko, ale nie ucieka w popłochu.
OdpowiedzUsuńMuszę zaprotestować, michę pod Mt Cookiem formalnie robiłem ja, Luca pomagała, a na koniec wyszło tak 50/50. Co nie zmienia faktu, że Miko jeszcze pół godziny po zjedzeniu miał ślinotok, musiało być pyszne!
OdpowiedzUsuńCzy Miko cały czas myśli o jedzeniu?
OdpowiedzUsuń